Studia

        Tamte lata w Zielonej Górze całkowicie poświęciłem muzyce. Ćwiczyłem ile się tylko dało, zajęcia na uczelni były wartościowe, a granie w big-bandzie budowało cenne doświadczenia sekcyjnego grania. Bardzo rozwijającym okazała się praca w kwintecie. Nasz zespół, The Conception, to była platforma do sprawdzania w zespole wszystkiego tego, co każdy z nas ćwiczył samodzielnie. Rozwijaliśmy się ćwicząc razem przez wiele godzin. Wtedy zrozumiałem też, co może oznaczać stapianie brzmienia dwóch dętych instrumentów w jedno. To był kwintet z saksofonem altowym i puzonem na froncie, więc jednomyślna interpretacja linii melodycznych była jedną z części składowych naszego brzmienia. Wraz z Mariuszem Smolińskim, Michałem Maculewiczem, Mikołajem Budniakiem i Markiem Wesołowskim konsekwentnie budowaliśmy brzmienie i sprawdzaliśmy, jak daleko możemy zajść w takim demokratycznym modelu zespołu jazzowego bez lidera.

       Zaczęliśmy pokazywać się na ogólnopolskich konkursach. Zajęliśmy I miejsce w Gdyni, II miejsce na Krokus Jazz Festival w Jeleniej Górze, wyróżniono nas na Jazz Juniors w Krakowie, a także wygraliśmy Klucz do kariery w Gorzowie. Pojechaliśmy też do Bukaresztu, gdzie również zdobyliśmy nagrodę zespołową.

       To były intensywne trzy lata, podczas których zagrałem dużo koncertów w kwintecie, w big-bandzie i innych składach. Grałem w Hiszpanii, Rumunii, we Francji, na Słowacji, w Niemczech i w Polsce. Ciągle pracowałem nad techniką, bo brak solidnych i rzetelnych fundamentów na wczesnym etapie nauki oznaczał dla mnie ciągłe poszukiwania detali mających wpływ na lekkość i swobodę gry. Nieocenioną rolę wówczas odegrał Józef Zatwarnicki, który pomagał mi w puzonowych sprawach i inspirował do pracy. Miałem wtedy wykrystalizowaną koncepcję brzmienia, do którego dążyłem. Codziennie chodziłem do ćwiczeniówki, by zbliżyć się do wyobrażenia idealnego puzonowego soundu siedzącego w mojej głowie. Wspaniałe było to, że miałem komfort pracować tylko nad muzyką, zatopić się w niej całkowicie. Powolutku spełniał się sen o graniu muzyki. Chwile na koncercie naszego kwintetu z udziałem Piotrka Wojtasika i Macieja Sikały (2006 rok) były dla mnie jak wychodzenie z długiego tunelu pełnego mroku i wątpliwości co do słuszności obranego kierunku życiowej drogi.

W roku 2007 dostałem się na Akademię Muzyczną we Wrocławiu. Klasę puzonu prowadził absolutny Mistrz – Grzegorz Nagórski. Michał Tomaszczyk słusznie zauważył, że Grzegorz jest człowiekiem, który dla dziedziny, jaką jest puzon jazzowy zrobił w Polsce najwięcej. Pięć lat indywidualnych zajęć z muzykiem tego formatu dało mi dużo na wielu płaszczyznach: warsztatowej, improwizatorskiej i etycznej. Cotygodniowa dawka inspiracji. Mam z tego czasu karton zapisanych zeszytów z frazami, które graliśmy na zajęciach. Wciąż lubię wracać do tych pomysłów melodycznych, rytmicznych, harmonicznych i główkować, w którą stronę mógłbym jeszcze je rozwijać.

       Stymulujące było też nowe środowisko. Byłem na roku z Maurycym Wójcińskim, Piotrkiem Szwecem – znakomici muzycy! Na Akademii działał big band, który brzmiał bardzo dobrze. Tworzyło go wielu zdolnych instrumentalistów, więc jeśli dodać do tego regularne próby z prof. Mazurem, to nic dziwnego, że wspominam z tamtych lat dobry sound tej orkiestry. Obudziła się we mnie potrzeba stworzenia nowego zespołu. Zaczęliśmy więc grać trochę mojego repertuaru w kwintecie z Robertem Chyłą (ależ on wtedy „dociskał” na tenorze!), Dominikiem Mąkosą, Grześkiem Piaseckim i Wojtkiem Bulińskim. Były też koncerty z różnymi big bandami i jam sessions w Rurze – nieistniejącym już, kultowym klubie we Wrocławiu. Wszystko to sprawiało, że szedłem do przodu. Naprawdę powoli, bo wszystko, co grałem było wypracowane, a nie odziedziczone lub dane. Tylko praca i dużo dobrych bodźców dookoła.

       Postanowiłem też w tamtych latach nadać formalną ścieżkę swoim zainteresowaniom kompozytorsko-aranżerskim. Zacząłem studiować kompozycję u prof. Jerzego Szymaniuka w Zielonej Górze w trakcie studiów instrumentalnych we Wrocławiu. Na uzupełniające studia magisterskie z kompozycji dostałem się natomiast na Akademię Muzyczną w Katowicach do klasy prof. Andrzeja Zubka.

       Ten etap był bardzo ważny. Mieszkałem we Wrocławiu i przyjeżdżałem do Katowic, ale nie tylko na zajęcia. Znów pracowałem w zespołach. Założyłem z Michałem Szkilem kwintet i to wspominam naprawdę dobrze! Grał z nami Maurycy Wójciński na trąbce, Maks Mucha lub Michał Kapczuk na basie i Grzesiek Masłowski na perkusji. Pięknym momentem dla tego składu było wygranie 37. edycji Getxo Jazz Festival. Udało się nam to jako 3. zespołowi z Polski w trakcie prawie 40-letniej historii tego konkursu. Kompletnie nie umiałem tego wykorzystać marketingowo, więc po tym sukcesie nie wyjechaliśmy w długą trasę. Nie zmienia to jednak faktu, że zespół brzmiał dobrze i czułem się zaszczycony grać z tak dobrymi muzykami.

       Lata 2004 – 2013 spędziłem studiując dwa kierunki na trzech uczelniach, ale co ważniejsze – poznałem wielu znakomitych, młodych muzyków z różnych ośrodków. Zagrałem dziesiątki koncertów w małych klubach i na festiwalach. W luźnej atmosferze i na konkursach (np. z Billy Harperem w jury). Wziąłem udział w nagraniu kilku płyt. Ciągle pisałem i grałem muzykę czując się znakomicie za sprawą działalności w tych wszystkich składach – małych i orkiestrowych. Nie napinałem się na finanse, cenniejsze były doświadczenia zbierane na scenach, na próbach, na zajęciach. Rozwijałem się, a sprzyjał temu naprawdę duży bagaż doświadczeń.

       Na ostatnim roku studiów w Katowicach dostałem propozycję pracy w Instytucie Muzyki na Uniwersytecie Zielonogórskim. Przyjąłem ją z radością otwierając swój dydaktyczny rozdział, o czym w dalszej części jeszcze napiszę.

Koniec studiów to zawsze moment refleksji, podsumowań i planów na przyszłość. Choć moja ścieżka formalnej edukacji była znacząco dłuższa, niż standardowa, to absolutnie nie żałowałem jakiejkolwiek decyzji podjętej w latach studiów. Rozważałem plany wyjazdowe do dużych, zagranicznych ośrodków, ale plany rodzinne były priorytetem na tym etapie życia. Zostałem, a duża aktywność artystyczna, którą prowadziłem nieprzerwanie do czasu wybuchu pandemii w 2020 roku była ciągle pełna inspirujących projektów i spotkań z artystami.